Jak obiecywałem, tak i robię. Napiszę wam recenzję tej książki, ale najpierw, wtajemniczę was w moje pierwsze spotkanie z wiedźminem. Pewnie większość z was pomyśli - ktoś mu polecił, itd... Ale nie. Pierwszy raz przeczytać Sagę chciałem po pewnej grze. Nie, nie po Wiedźminie 1 ani żadnej innej. Po The Witcher Versus. Raczej nikt nie kojarzy, więc opiszę. Na początku gry, wybierało się jedną z trzech postaci: wiedźmin, czarodziejka i przeraza. Wyzywało się kogoś na walkę, uprzednio ustawiając swoją strategię. Kiedy przeciwnik przyjmował wyzwanie, ustalał strategię i rozpoczynała się walka. Konfrontacja strategii gracza ze strategią przeciwnika. Całość (na początku) rozgrywała się w Kaer Morhen. Poźniej w tej samej grzez spotkałem się ze Scoia'tael. I mnie to zaciekawiło. A dokładnie nazwy, których genezę chciałem poznać (chociaż wtedy nie znałem słowa geneza ;) ). Siostrę też. Wykopała od siebie z technikum pierwszy tom. Przeczytała (mi oczywiście nie chciała dać, więc byłem zmuszony załatwić sobie audio booka) w jeden dzień, na drugi miała już następy. A ja utknąłem, bo nigdzie nie mogłem znaleźć następnych części do słuchania. I potem, dużo, dużo póżniej, odkryłem, że mój Sony Ericsson potrafi czytać pliki txt. Na następny dzień miałem już wszystkie ebooki na karcie pamięci. Zacząłem czytać (od pierwszego tomu), historia wciągnęła mnie bardzo. Aż za bardzo. Potrafiłem jedną książke przeczytać w mniej niż dwanaście godzin. Potem, zacząłem czytać Sagę od nowa. I od nowa. Pamiętam, że przeczytałem ją (pod rząd :) ) ponad piętnaście razy, a każdą książkę chyba ponad dwadzieścią pięć, już nie w "zwykłej" kolejności. Do tej pory (a było to ładne parę lat temu) mógłbym cały pięcioksiąg cytować. Geralt, Yennefer, Ciri, Jaskier... to byli bohaterowie mojego późniejszego dzieciństwa. Potem, zacząłem czytać Pratchetta, ale to już inna historia...
Dobra, do brzegu. Kiedy niedawno siostra znalazła informację, że wychodzi ósma książka z serii. Niedowierzanie, zbycie tego jako fake. Potem informację podał Poltergeist i Gildia Literatury. Zacząłem wierzyć, przez ostatnie pięć dni przed premierą nie było mnie w szkole, tylko przypominałem sobie wszystkie książki, odżyła we mnie fascynacja Sagą, czekałem na to, aż będę mógł przeczytać tę najnowszą. W między czasie, przchodziłem przez różne stadia, euforia, kosmiczne oczekiwania, obawy, że autor nie da rady... nastrój zmieniał się co pięć minut. Znajomi nie dzwonili - zrezygnowali po pierwszym dniu. A ja wreszcie dorwałem "Sezon burz". W ebooku, ale co tam. Przez książkę przebrnąłem w... siedem i pół godziny. Na początku zaczyna się spektakularnie - jak to u ASa. Później napięcie tylko rosło, podświadomość, świadomość i nadświadomość odetchnęły chórkiem (prawo- i lewoświadomość także).
Humor, warsztat, wszystko przypominało mi tego starego "Wieśka". Może dlatego, że oczekiwanie i oczekiwania wywierały na mnie niesamowitą presję, przez co przeczytałem całość w mgnieniu oka i nie zauważyłem błędów, literówek ani żadnych potknięć. Autor oszałamia, zaskakuje pomysłami, fabuła nie jest wtórna... zalety możnaby mnożyć. Wada tylko jedna - długość książki. Kiedy ją kończyłem, miałem wrażenie, że Sapkowski miał tyle pomysłów, że napisałby jeszcze kilka takich historii, i w żadnej nie byłoby problemów ze składaniem faktów, tworzeniem postaci i miejsc. Chcącym przeczytać książkę, nie będę spoilerował, tym bardziej fanom Wiedźmina. Powiem tylko, że historia, nie kończy się nigdy, a zawsze będzie zachwycać, tych którzy chcą być zachwyceni. Dodatkowo coś, czego nie wyznam chyba nikomu - za wyjątkiem Was. Kiedy czytałem zakończenie książki, które nawiązywało zarówno do Nimue jak i pierwszej historii o Geralcie - walki ze strzygą. I już kończyłem, kiedy czytałem ostatni podrozdział... prawie się rozpłakałem. Podczas przedostatniego dialogu w książce, było coś, co mnie osobiście bardzo wzruszyło. Dla innych, szczególnie tych którzy nie czytali całej Sagi, może to się wydawać dziwne. Ale dla mnie, to było coś, czego nie potrafię opisać... Może to dlatego, że to coś w rodzaju zakończenia wszystkich książek, co z tego że dzieje się rzed nimi. I w dodatku, koniec został przedstawiony w sposób, który wzrusza mnie najbardziej. Niby opowiada coś jeszcze o postaciach, ale niekoniecznie. Historia, pozostawiająca takie niedomówienia, doczekała się kolejnego rozdziału, który pozostawia kolejne.
Wszystkim, zarówno fanom opowieści o Geralcie, tym, którzy czytali ją raz, i tym którzy nie mieli z nią styczności, książke polecam z czystym sumieniem, sercem i pozytywną karmą. Mogę jej dać 10/10 bez zbędnego dzielenia na kategorie.
PS. playlistę na ten miesiąc opubilkuję jutro, teraz komputer okupuje Sabina, nie dająca mi do niego dostępu.
sobota, 9 listopada 2013
Sezon burz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz